Zaczynamy! Kilka słów na początek, dlaczego nagrywam, co myślę o Instagramie i co ma z tym wszystkim wspólnego rabarbar?
Podcast #0 - poniżej transkrypcja tego odcinka. To były moje nieśmiałe początki z nagrywaniem i wstawiam go tutaj, ponieważ słuchając następnych odcinków, jestem naprawdę dumna z tego, jaką pracę udało mi się wykonać! :)
W tym miejscu - jak na początku wielu podcastów - powinien znaleźć się dżingiel, który sprawi, że będziesz kojarzył/kojarzyła tą konkretną ścieżkę dźwiękową właśnie z moim podcastem. Natomiast nie ukrywam, że jeszcze nie odnalazłam ścieżki dźwiękowej, która odzwierciedlałaby pomysł na te opowieści albo moją osobowość. Dlatego też pozwoliłam sobie tych kilkanaście sekund zastąpić moją gadaniną. I takim oto sposobem - podcastowy wstęp jest za nami.
O czym będziesz mógł/mogła usłyszeć w tym podcaście?
A więc teraz przejdę do przywitania się, i do opowiedzenia o czym tak naprawdę będzie to nagranie. Ja nazywam się Ada i bardzo mi miło, że włączyłeś/włączyłaś sobie ten podcast i mnie słuchasz. Postanowiłam sobie, że będę go prowadzić. Natomiast z racji tego, że idea podcastu sprawia, że rozmawiamy sami ze sobą (no chyba, że mamy gościa, ale zapewniam Was, że w odcinku zerowym mojego podcastu gości nie ma – jestem tutaj sama), więc pozwolę też sama sobie zadać pytanie: dlaczego w ogóle zdecydowałam się nagrywać?
Głównym powodem jest to, że to ja po prostu potrzebowałam takiego podcastu. Nie wiem jak jest u Was, ale... pomimo tego, że ja naprawdę lubię moją pracę… (I wypadałoby oczywiście przybliżyć Wam to czym się znajduję: lubię pisać, i lubię czytać, i lubię rozmawiać z ludźmi, i zajmuję się marketingiem social media - głównie Facebookiem i Instagramem, piszę artykuły, piszę wpisy, piszę posty. Zajmuję się również kampaniami na Facebooku, no i to tak pokrótce). I o tyle, o ile naprawdę lubię moją pracę i cieszę się, że mogę robić to, co jest moją pasją i sprawia mi ogromną przyjemność. Natomiast mimo wszystko poniedziałek rano to jest jednak inna materia i szukałam czegoś, co mogłabym przesłuchać, ponieważ to niekoniecznie wymaga mojej pełnej uwagi - tak jak oglądanie wideo albo czytanie artykułu. Po prostu zakładam słuchawki i piję sobie kawę i wchodzę po prostu w ten nowy dzień. Wiecie, jaki pierwszy stycznia - taki cały rok, jaki poniedziałek - taki cały tydzień, i trzeba zrobić to na spokojnie. Dlatego też chciałabym zostać Waszą koleżanką od poniedziałkowej kawy, która będzie Was informować o różnych nowinkach, o ważnych tematach i kwestiach w social media, a także o kryzysach, które zazwyczaj wybuchają w weekendy. Dlatego też ten poniedziałek rano to termin, w którym będzie dostępny dla Was każdy nowy odcinek. Będzie też trochę o moim spojrzeniu na pracę w marketingu i o moim spojrzeniu na pracę zdalną, ponieważ od kilku miesięcy już pracuję tylko i wyłącznie z domu. Ale to będzie taki dodatek do tej prasówki. Samo nagranie podcastu to niekoniecznie jest rzecz, na którą zdecydowałabym się przykładowo rok temu. Ponieważ stwierdzenie, że skoro czegoś nie ma i tego ci brakuje to dlaczego nie miałabyś zrobić tego sama, to jest naprawdę świeży pomysł. Biorąc też pod uwagę, że jak już zapewne wielu z Was zauważyło: mam wadę wymowy, jakoś automatycznie zdyskwalifikowałam się do końca życia z prowadzenia podcastów. I tak jak całe życie byłam zmuszona do tego, żeby odpowiadać na pytania: a powiedz „rhowerh”, a powiedz ‘rhabarhbarh”. Tak teraz moi drodzy zapewnię Wam to na nagraniu. Dla tych, którzy mnie nie znają (albo nie znają mnie na tyle, żeby wiedzieć) to powiem też, że studiowałam język francuski i sama wada wymowy też poniekąd do tego doprowadziła. Dodatkowo będąc dzieckiem bardzo dużo się przeprowadzałam i miałam problemy z systematycznością - także byłam koszmarem każdego logopedy i tak już po prostu mi pozostało. I niekoniecznie chciałabym to aktualnie zmieniać.
W odcinku zerowym mojego podcastu jednak nie chciałabym tak od razu, jakby nigdy nic przejść do opowiadania: o tym co się dzieje, a jakie kryzysy, a jakie nowości i takie tam, ale postanowiłam, że sobie pogadam tak po prostu. W końcu to mój podcast. Niemniej jednak będę bardzo wdzięczna za wasze opinie. Szczególnie, jeśli jesteście spoza grona osób, które stuprocentowo to przesłucha od początku do końca, ponieważ nie ma innego wyjścia. Jest to mój chłopak, moja mama, mój tata i … mój kot. Także wasze zdanie niczym dumnie brzmiący korporacyjny feedback będzie z pewnością miało ogromny wpływ na to, jak to wszystko będzie kształtowało się dalej. I tak, żeby tylko dopowiedzieć: Mamo Ty oczywiście również możesz mi powiedzieć co myślisz. Ale z opinią mamy jest tak, że nawet jeśli macie na sobie kożuch Eskimosa, czapkę z Marilyn Monroe i raki, to mama i tak się zapyta czy nie jest wam zimno. Niemniej jednak wraz z wypuszczeniem tego podcastu i przesłaniem go w świat i w wasze uszy zakładam sobie również fanpage na Facebooku i wrzucam go na Spotify, na Google Play i na iTunes. Dlatego też obiecuję (a mam nazwisko Promis), więc I promise, że postaram się z całych sił, aby nie stały się one kolejnymi stronami widmo i cmentarzyskiem porzuconych nadziei na to, że stworzę coś, czego inni ludzie będą chcieli słuchać.
Przechodząc jednak do meritum (no bo w końcu ten podcast musi być o czymś), zdecydowałam, że dziś może mało odkrywczo, ale zatrzymam się na chwilę przy Instagramie. Dużo ostatnio na temat tej aplikacji myślę, ponieważ pojawia się wiele sensacji i zapewne wielu z Was również pracuje z Instagramem. Albo też czytało po prostu artykuł o influencerkach, które pytają się restauracji czy mogą do rana pić u nich aperol spritz w zamian za... wzmiankę na instastory albo zdjęcie na swoim profilu na Instagramie. Jednak dziś nie o tym... Dzisiaj chciałabym wyrazić moje zdanie na temat publikacji Natalii Hatalskiej i jej przemyśleń dotyczących Instagrama. I z pewnością wielu z Was zna Natalię i wspomnę jedynie dla tych, którzy jeszcze o niej nie słyszeli, że zajmuje się ona szeroko pojętymi badaniami trendów i różnymi bardzo mądrymi rzeczami z tym związanymi. Polecam Wam m.in. raport jej instytutu dotyczący wyglądu sypialni przyszłości. Gdzie jeden ze scenariuszy przewiduje, że nie będzie ona już miejscem, w którym sięgamy po telefon i zasypiamy z niebieskim ekranem i budzimy się rano również zaglądając w telefon, ale będzie to właśnie azyl od przepełnionego informacjami świata. Mój chłopak i ja bardzo borykamy się z tym problemem. I obiecujemy sobie, że oczywiście, już jutro od rana nie będziemy przeglądać tego telefonu tylko po prostu wstaniemy i damy sobie tę godzinę czasu. Natomiast jest to naprawdę ciężkie. Szczególnie, jeśli jeszcze w takiej branży się pracuje i po prostu chcesz zobaczyć, jak rzeczy, które robisz, albo to co wymyśliłeś/wymyśliłaś jakie przyniosło efekty. Dlatego, jeżeli ktoś z Was ma jakikolwiek sposób na to, żeby skutecznie pozbyć się tego złego nawyku, to będę naprawdę bardzo wdzięczna za podrzucenie mi tego sposobu.
W każdym razie wracając do tematu - Natalia w swoim artykule na temat Instagrama streszcza swoje obserwacje, przemyślenia, rozmowy z botami, rozmowy z seksbotami, swoje selfie i zdjęcia, które wrzucała na profil oraz reakcje na zdjęcie takie, na zdjęcie z odsłoniętym ramieniem, na zdjęcie bez twarzy itd, itd. I o tyle, o ile same w sobie obserwacje są naprawdę ciekawe i tego nie ukrywam...to jednak nie do końca zgadzam się z tym, co zostało zawarte w tym artykule. Dlatego, że nie przemawia do mnie to, że osoba, która ma tak duży wpływ na innych, tak mocno szufladkuje Instagrama i powiela to stereotypowe myślenie (że jest on miejscem beee i feee), bo są osoby, które wrzucają same selfie i chwała im za to, że przynajmniej zmieniają tło (no bo przecież to jest ta sama twarz). Są osoby, które publikują swoje zdjęcia w bieliźnie i zdjęcia swoich cycków i pup i… i… to jest w ogóle absolutnie niedopuszczalne. I osoby, które np. są singlami wrzucają dwa razy więcej zdjęć z imprez, a jak kończysz związek to zmieniasz profilowe na fotkę na której się szeroko uśmiechasz, bo … przecież musisz komuś coś udowodnić. Ok. Rzeczywiście. Są takie profile. Są takie osoby, które wrzucają pełno swoich zdjęć. Są osoby, które wrzucają zdjęcia w bieliźnie. Możecie mieć nawet taką sytuację, że pracując w korpo nagle okaże się, że wysoko postawiona osoba ma profil na Instagramie, na którym ma milion zdjęć - nie wiem… w bieliźnie albo w strojach fitness. I jest to zapewne dla Was trochę zabawne. W porządku. Natomiast uważam też, że Instagram można podciągnąć pod każdą tezę. Po prostu znajdziesz tam wszystko. I to jest Twoja decyzja kogo obserwujesz, na co poświęcasz swój czas i moglibyśmy przygotować drugi taki artykuł mówiący o tym, że Instagram jest wspaniale inspirującym miejscem, gdzie zdjęcia zwykłych osób wyglądają jak sztuka, gdzie ludzie mogą odzwierciedlić swój styl (pokazując go), mogą zyskać trochę więcej odwagi (pokazując swoje zdjęcia i uzyskując jakieś pozytywne komentarze) i jest im z tego powodu bardzo miło i czują się po prostu lepiej. Znajdziesz też tam inspirujące rzeczy do działania. Prawdziwą radość i przede wszystkim prawdziwe uśmiechy. Ponieważ jednym z głównych zarzutów, który jest postawiony w tym artykule, to jest to, że Instagram kreuje nieprawdziwy świat. I teraz mam pytanie do Ciebie – drogi słuchaczu, tego zerowego odcinka z moją gadaniną: powiedz mi, jeżeli korzystasz z Instagrama – jak to jest u Ciebie? Czy jeżeli jest beznadziejnie i źle i nic Ci w życiu nie idzie i masz bad hair day, który zmienia się w bad hair week, nosisz dresy, w Twoich żyłach płynie kawa albo frytki z majonezem z budki pod pracą. To powiedz mi, czy… pokazujesz to? I z racji tego, że to jest podcast to muszę sobie sama odpowiedzieć, że pewnie nie do końca. Natomiast ja osobiście nie uważam, aby to była tragedia. Dla mnie warto zachować pewien balans i … nawet jeśli ktoś czuje taką potrzebę i … niekoniecznie chce się zwrócić w stronę jakiejś bliskiej osoby, przyjaciółki/przyjaciela i się wygadać, tylko chce właśnie pokazać to na Instagramie: słuchajcie jest u mnie beznadziejnie. To uważam, że nie ma w tym absolutnie nic złego i przychodzi mi nawet do głowy kilka kont, gdzie ludzie takie rzeczy pokazują. I to jest w porządku. I to również spotyka się z odzewem. Ten temat poruszyła też Olka Kaźmierczak. Na swoim profilu wyraziła opinię na temat wpisu Natalii i zgromadziła również wiele osób, które w sposób bardzo ciekawy i trafny także wyraziły swoje opinie. Także zachęcam Was też do sprawdzenia samego wpisu na profilu Instagramowym Olki, jak i całego profilu, który z pewnością dostarczy Wam dużo tego pozytywnego contentu, który zachęca do działania i z pewnością jest wartościowy.
I kiedy tak już się zastanawiałam na temat tego wszystkiego. Kiedy przeczytałam ten artykuł i myślę sobie: kurcze, jakoś tak, no nie do końca, nie przemawia to do mnie. I zastanawiałam się do czego porównałabym Instagram. I moi drodzy doszłam do wniosku, że Instagram to jest bigos. Instagram to jest bigos social media. I mówię to świadomie. I znajdziesz tam kapustę taką… hodowaną z eko agroturystyki, i taką ze szklarni pełnej chemii, i taką od babci spod kościoła koło bazaru też. I mięso też może być z mięsnego, może być z paczki z supermarketu, może być z jakiejś ekologicznej uprawy, a może też być np. z fancy stoiska w centrum handlowym. I sam bigos też może być i wegetariański, i wegański, i bezglutenowy, i keto (ale pewnie wtedy nie będzie wege), więc znajdzie się tam miejsce absolutnie dla każdego. I taki jest mój wniosek. I mam wrażenie, że po prostu contentu na Instagramie jest też tak dużo, że podciągniesz to pod każdą tezę, jaka tylko Ci się spodoba. I właśnie to widzę w tym artykule. I widziałam, że wielu przeciwników Instagrama, do których to medium nie przemawia - przyklasnęło. Wiele osób napisało, że: „w końcu sama prawda”, „tak do mnie to przemawia”, „to strzał w dziesiątkę” i w ogóle… „ten Instagram jest taki zły i niedobry”, że „powinniśmy wszyscy przestać z niego korzystać”. Tylko pytanie, kto jest tak naprawdę winny? Samo medium, czy może… my jesteśmy winni? Wybieramy taką drogę, a nie inną. Katujemy się codziennie życiem innych ludzi. I... czym tak naprawdę różnimy się wtedy od ciotek i sąsiadek, które przeglądają „Życie na gorąco” i wzdychają do wakacyjnych wyjazdów aktorek z „M jak miłość” albo oglądają „Modę na sukces” podczas rehabilitacji i myślą sobie, o tym, że też chcieliby być tacy bout and beautiful. Wisienką na torcie Instagrama pełnym selfie, sztucznych uśmiechów, zdjęć bikini i różnych innych takich, które były właśnie opisane w artykule, o którym mówiłam, jest sytuacja, którą Joanna Banaszewska pokazała bodajże w niedzielę albo w poniedziałek. Na swoim profilu. Asię śledzę już od jakiegoś czasu. Jest jednym z ekspertów od Instagrama w Polsce. I nie ukrywam, że czasem jak patrzę na jej szalone dni i na to, w jaki sposób łączy pracę w swojej agencji (której jest szefem), współpracę z markami, organizowanie wesela i remont, to zazdroszczę jej tej produktywności. Ale wydaje mi się, że zazdroszczę tak zdrowo i to mi imponuje. Natomiast zdarzają się też dni, kiedy po prostu cieszę się że u mnie jest spokojnie, i to jest też w porządku. Co jest ważne - Asia jest osobą, która kręci naprawdę mnóstwo instatory. Kręci instastory kiedy idzie do pracy, idzie na spotkanie z koleżanką/z klientem/z marką. Widzimy ją 100% bez makijażu: jest naturalna, jest spontaniczna i widać, że niewiele edytuje tylko ewentualnie dodaje napisy. Albo jakiś filtr. I… jest to jedno z najbardziej spontanicznych story, które oglądam na Instagramie. Natomiast oglądam je też praktycznie codziennie. Właśnie z tego powodu. I Asia pokazała screen z jakiejś tajnej grupy dziewczyn, która została stworzona po to, żeby ją chamsko obgadywać. Ponieważ ten komentarz, który pokazała był po prostu chamski. Dotyczył on tego, że presety które Asia planuje wypuścić po prostu nie pomogą jej na tą twarz. Tak pokrótce. Wymierną korzyścią jest to, że dziewczyny tak bardzo Asi nie lubią, że składają się razem na jej ebooka, a potem komentują strona po stronie. Co jest dla mnie bardzo zabawne.
I tu właśnie wracamy do tematu, który jest moją osobistą refleksją już od jakiegoś czasu. I chodź nie czuję się żadnym mentorem ani osobą, która powinna mówić wam co powinniście robić, to zachęcam Was do tego, żebyście zastanowili się tak jak ja w jaki sposób spędzam czas na Instagramie. I czy oglądanie travel blogerek, które siedzą w kwiatowych wiankach i popijają pinacoladę na Hawajach, czy to jest naprawdę dobry sposób na spędzenie wieczoru. I czy może jeszcze bardziej mnie to zdołuje albo rozleniwi i będę myślała sobie: oh, ja też tak chcę albo czemu ona tak ma. I czy ta kolejna godzina spędzona na przewijaniu filmu naprawdę ma sens? Zadałam sobie kilka takich pytań w ostatni weekend i po raz kolejny zrobiłam sobie porządek na profilu, tak aby wyświetlało mi się to, co po prostu będzie wywoływało u mnie pozytywne emocje. I zgodnie z algorytmem Instagrama, który bacznie obserwuje Nasze ruchy (zapewniam Was o tym) zwracam też podwójną uwagę na to co klikam i … co przeglądam.
I takiego świadomego korzystania ze wszystkich aplikacji Wam życzę. Bo myślę że chyba tylko wtedy mogą one dać Nam radość i satysfakcję, a nie smutek i frustrację. No chyba, że oglądacie kotki i pieski na Insta i to jest jakby zawsze super to wychodzi poza każdą kategorię i tego nie musicie absolutnie dla mnie weryfikować.
To już jest koniec tego odcinku zero, który już nigdy się nie powtórzy, bo teraz odliczamy już tylko od jednego. Tak jak obiecałam - najnowszy następny odcinek pojawi się w poniedziałek rano. I wam wszystkim dziękuję bardzo za uwagę, za to że dotrwaliście do tego momentu. I do usłyszenia.
Polecane linki:
- Raport Natalii Hatalskiej (CEO infutureinstitute) dot. wyglądu sypialni przyszłości.